Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Filmowy powrót Bronisława Hubermana

Henryka Wach-Malicka
W postać Bronisława Hubermana wcielił się Paweł Nalepa, muzyk Śląskiej Orkiestry Kameralnej
W postać Bronisława Hubermana wcielił się Paweł Nalepa, muzyk Śląskiej Orkiestry Kameralnej zdjęcia: Z archiwum reżysera
Zakończyły się zdjęcia do filmu o wielkim skrzypku i nieszczęśliwym człowieku, który był prekursorem idei wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. Historię życia wywodzącego się z Częstochowy wirtuoza Bronisława Hubermana przybliża Henryka Wach-Malicka, która rozmawiała z twórcami powstającego obrazu

Jak to się stało, że o skrzypku Bronisławie Hubermanie mówi się dziś "zapomniany geniusz"?

Zachowany afisz zaświadcza przecież, że Broniś pierwszy koncert dał już w wieku lat siedmiu, a recenzje, listy i dokumenty, przede wszystkim zaś archiwalne nagrania płytowe potwierdzają, że był muzykiem najwyższej klasy. W artykułach z epoki wciąż powtarza się słowo "wirtuoz".

Coś się jednak w tej naszej niepamięci zmienia na lepsze; powoli, ale konsekwentnie. Od 1997 roku w Częstochowie, (wszystko wskazuje na to, że miejscu urodzenia Bronisława Hubermana, choć nie zachowały się wpisy metrykalne) odbywa się Międzynarodowy Festiwal Wiolinistyczny jego imienia, a muzykolodzy opracowują poświęcone mu monografie. Najobszerniejszą napisał Piotr Szalsza, absolwent katowickiej Akademii Muzycznej, a z kolejnej profesji - reżyser teatralny i filmowy. Zafascynowany postacią znakomitego skrzypka, właśnie realizuje fabularyzowany dokument pod roboczym tytułem "Bronisław Huberman, czyli zjednoczenie Europy i skrzypce". Tytuł zaskakujący, acz nieprzypadkowy. Huber-man, zawsze uważający się za Polaka, był jednocześnie orędownikiem Paneuropy, czyli idei, której prostą nieomal kontynuacją jest współczesna nam Unia Europejska!

Piotr Szalsza, który w swojej prywatnej płytotece zgromadził wszystkie nagrania Hubermana, mówi:

- Był fenomenalnym muzykiem, ale bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Los traktował go naprawdę po macoszemu; nie odebrał jedynie talentu. W dzieciństwie artysta pozostawał pod dominującym wpływem matki, opanowanej manią wielkości pomieszaną z chorobliwą egzaltacją. Jako osiemnastolatek zachorował na insomnię, chroniczną bezsenność, dręczącą go do końca życia, a komplikacje po operacji wyrostka robaczkowego rujnowały jego organizm aż do śmierci. Nie ominęły go też najrozmaitsze tragedie osobiste. Życie miał jakby odwrotnie proporcjonalne do sukcesów, osiąganych na muzycznej estradzie - dodaje Szalsza.

Sukcesy artystyczne były jednak ogromne, uznanie towarzyszyło bowiem Hubermanowi aż do śmierci w 1947 roku. Piotr Szalsza, przystępując do realizacji filmu, postanowił odtwórcy roli wirtuoza szukać nie wśród aktorów, a muzyków. To było konieczne, ponieważ w filmie usłyszymy kilkanaście fragmentów utworów, naprawdę wykonywanych przez Bronisława Huber-mana. Zgranie playbacku z ruchem rąk skrzypka musi być więc idealne, inaczej trudno byłoby docenić kunszt artysty.

Ekranowego Hubermana, także podobnego doń fizycznie - Pawła Nalepę - znalazł reżyser w Śląskiej Orkiestrze Kameralnej, w czasie koncertu w Filharmonii Śląskiej. Muzyk był, czego nie ukrywa, propozycją zaskoczony, ale i zafascynowany.

- Zagrać takiego mistrza - opowiada Nalepa - to niesamowita przygoda, choć z początku w ogóle nie wyobrażałem sobie, jak to zrobić i kogo mam grać. Przeczytałem scenariusz, szukałem informacji w nielicznych wciąż opracowaniach, ale przede wszystkim słuchałem jego oryginalnych wykonań. Byłem zdumiony biegłością techniczną, ujęła mnie też interpretacja poszczególnych utworów. Podziw zwiększał fakt, że w nagraniach sprzed kilkudziesięciu lat nie stosowano tricków, dziś powszechnych w fonografii, kiedy to nagrywa się utwór wiele razy, a potem montuje najlepsze fragmenty w całość. Wtedy rejestrowano wykonanie od początku do końca i nie mam wątpliwości, że Huberman grał fantastycznie. Trochę żałuję tylko, że nie mieliśmy pieniędzy na wypożyczenie prawdziwego "stradivariusa", bo Huberman grał na takim właśnie instrumencie - dodaje katowicki muzyk.

Paweł Nalepa gra w filmie na własnych skrzypcach, też cennym instrumencie z początków XX wieku, wyprodukowanych w firmie lutniczej "Baczyński". A Huberman rzeczywiście dorobił się "stradivariusa", choć informacje, w jaki sposób wspaniały instrument do niego trafił są sprzeczne. Jedne źródła mówią, że sam go kupił, według innych otrzymał w prezencie od hojnego mecenasa Jana Zamoyskiego, o którym chodziła plotka, że jest prawdziwym ojcem artysty. Naprawdę zaś było tak, że najpierw skrzypce Stradivariego dostał, ale okazały się podróbką. Te prawdziwe kupił sam, za ogromne pieniądze. Kochał je nadzwyczajnie.

Pochodzący z Częstochowy artysta, który urodził się w 1882 roku jako "obywatel carskiego imperium narodowości żydowskiej", szybko stał się obywatelem świata i dość szybko doszedł do sporego majątku, którym dzielił się jednak, wspomagając młodych zdolnych muzyków. Z nie do końca wiadomych przyczyn najczęściej robił to anonimowo. Może pamiętał, że jego rodzice byli biedni i nie stać ich było nawet na skrzypce dla utalentowanego synka? Pierwszy instrument Broniś dostał przecież od Jerzego Szwarca, zamożnego przemysłowca, który sfinansował także lekcje uzdolnionego dzieciaka. Może dorosły Bronisław oddawał swój "dług", pomagając innym? Mało kto wie, że to właśnie Huberman wykupił dworek w Żelazowej Woli, być może ratując miejsce urodzenia Fryderyka Chopina przed ruiną. I to on, Huberman, anonimowo przesyłał pieniądze Karolowi Szymanowskiemu, gdy ten znalazł się był w finansowej opresji.

Huberman był bardzo pracowity (czasem dawał nawet ponad sto koncertów rocznie), choć nieustające podróżowanie po kilku kontynentach niesłychanie go męczyło i zagrażało słabemu zdrowiu. Taki tryb życia wzmagał też wrodzone przewrażliwienie i nerwowość, powodował nawet okresowe depresje artysty, w których odcinał się od świata. Mimo to, miał wielu przyjaciół, znakomitych osób ze świata sztuki, polityki i nauki. A wśród kobiet - tłumy wielbicielek. Ale to nie on porzucił, lecz został porzucony; przez pierwszą żonę i matkę swojego syna. Elza Galafres - w filmie zagrała ją Agnieszka Radzikowska, aktorka Teatru Śląskiego - była piękna, sławna i absolutnie niezależna, czego dała dowód zamieszkując z Hubermanem jeszcze przed ślubem, co w 1909 roku było niezłym skandalem. Elza miała własną sławę i własne sukcesy. Była aktorką największych scen europejskich, specjalizującą się w rolach tragicznych heroin. Związek dwojga artystów był namiętny, ale i trudny; każde z nich uważało się przecież za pępek świata i nie chciało żyć w cieniu drugiego. Elza porzuciła w końcu męża dla węgierskiego pianisty i kompozytora Ernesta von Dohnanyi, który adoptował syna jej i Hubermana - Johannesa. Skrzypek nie widział dziecka przez lata i nigdy nie wybaczył Elzie tej decyzji. Paradoksalnie najwięcej wiadomości o życiu Hubermana zawdzięczamy jednak właśnie jej. Wspomnienia, które spisywała pod koniec życia, wyjaśniły wiele niedomówień, narosłych wokół biografii nieskorego do zwierzeń wirtuoza.

- Kłopoty rodzinne, rozłąka z synem i porażki uczuciowe - mówi Piotr Szalsza - choć dołowały artystę, nie wpływały jednak znacząco na jego sztukę, ale 6 października 1937 roku wydarzyło się coś, co trudno sobie wyobrazić. Samolot, którym Huberman wracał z tournee po Indiach Holenderskich, spadł na ziemię w okolicach Sumatry. Światowe agencje podały, że polski skrzypek przeżył katastrofę, ale jest ciężko ranny. Odniósł poważne obrażenia wewnętrzne, złamał lewą rękę, a w prawej - kości śródręcza! Dla skrzypka to przecież jak koniec świata - mówi reżyser.

Leczenie i rekonwalescencja trwały, ale zły stan psychiczny artysty pogłębiła wiadomość o tragicznej śmierci brata i szerzące się ataki nazistów. Jedna z niemieckich gazet napisała o swoim niedawnym ulubieńcu "Oto polski muzykujący Żyd Bronisław Huberman, który przez całe lata gwałcił wiedeńską sztukę…"

Ostatnie lata życia, choć ostatecznie wrócił na estradę, nie były już pasmem szczęścia. II wojna odcisnęła piętno na i tak kruchej psychice artysty, który zmarł na rękach swojej długoletniej towarzyszki życia - Idy Ibbeken w szwajcarskim Vevey.

Film Piotra Szalszy, już w fazie montażu, kręcony był m.in. w Paryżu, Wiedniu, Tel Awiwie i Jerozolimie. Wiele sekwencji powstało jednak w Polsce - w Częstochowie, Warszawie i w Katowicach, gdzie zdjęcia realizowano we wnętrzach Teatru Śląskiego, Muzeum Historii Katowic oraz promnickim pałacyku. W obsadzie znaleźli się też nasi aktorzy - m.in. Maria Stokowska, Wiesław Sławik i Andrzej Warcaba. Obraz w dużej części sfinansowały Telewizja Polska i Państwowy Instytut Sztuki Filmowej. Data premiery jeszcze nie została ustalona, ale nie ma wątpliwości, że będzie to kolejny krok, przywracający Bronisławowi Hubermanowi należne mu miejsce w historii kultury polskiej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto