Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tetiana z Ukrainy: Nie wiem, co z moim mężem, prawie dwa lata płakałam i spałam z jego zdjęciem. Trzymałam je w rękach i tuliłam

Jolanta Tęcza-Ćwierz
Jolanta Tęcza-Ćwierz
45-letnia Tetiana Leshchova z Dniepropietrowska przyjechała do Krakowa zaraz po wybuchu wojny. Od dwóch lat pracuje w szpitalu
45-letnia Tetiana Leshchova z Dniepropietrowska przyjechała do Krakowa zaraz po wybuchu wojny. Od dwóch lat pracuje w szpitalu Joanna Urbaniec
Tej nocy nie da się zapomnieć, nawet gdyby się tak bardzo chciało. 24 lutego 2022 roku prezydent Rosji Władimir Putin wystąpił z orędziem do narodu, w którym ogłosił początek wojny z Ukrainą. Od tego dnia granicę polsko-ukraińską przekroczyły miliony uchodźców. I chociaż część z nich wróciła do swojej ogarniętej wojną ojczyzny, wielu pozostało w Polsce, starając się ułożyć życie na nowo. Każdy z nich ma swoją historię i swoje doświadczenia. Tetiana Leshchova zechciała się nimi podzielić.

Początek

12 marca miną dwa lata, odkąd mieszkam w Polsce. Przyjechałam z Dniepropietrowska. To miasto we wschodniej części Ukrainy, położone nad Dnieprem. Przez ten czas tylko raz pojechałam do Ukrainy - w kwietniu ubiegłego roku, aby wyrobić paszport dla córki. Na miejscu okazało się, że na dokument trzeba czekać trzy miesiące, a ja miałam tylko dziesięć dni urlopu.

Kiedy wracałam z urzędu do domu, rozpoczął się nalot. Wpadłam na klatkę schodową jakiegoś domu, położyłam się na posadzce i nakryłam głowę rękami. Pytałam samą siebie: po co tu przyjechałaś i przywiozłaś córkę? Po śmierć?

Kiedy udało mi się wrócić do domu, cała się trzęsłam z nerwów. Mama mnie o coś pytała, a ja nie mogłam wydobyć z siebie nawet słowa. Dopiero po kilku miesiącach opowiedziałam jej o nalocie i o tym, jak bardzo się bałam o życie dziecka. Paszport przysłali mi do Krakowa. A ja obiecałam sobie, że nie wrócę do Dniepropietrowska, dopóki to wszystko się nie skończy.

Bardzo dobrze pamiętam dzień, w którym wybuchła wojna. Tata obudził mnie o czwartej rano i powiedział: Tania, zaczęło się! I dodał, że Rosjanie zbombardowali lotnisko w Dniepropietrowsku. Podeszliśmy do okna i zobaczyliśmy rakiety, które spadały niedaleko naszego domu. Na moich oczach jedna z nich uderzyła w dziesięciopiętrowy blok. Budynek rozpadł się na pół. Nie wierzyłam, że coś takiego może się wydarzyć w XXI wieku. To było jak straszny sen, koszmar.

Tata powiedział, że powinnam jak najszybciej się spakować, zabrać córkę i uciekać. Rodzice nie chcieli nawet słyszeć o wyjeździe do Polski, nie chcieli zostawiać domu i pracy. Zabrałam więc najpotrzebniejsze rzeczy i razem z Walerią oraz rodziną jej koleżanki ze szkoły pobiegłyśmy na dworzec. Jechałyśmy trzy doby. Podczas podróży kazano nam zasunąć zasłony, wyłączyć światła i zablokować telefony, mimo to kilka razy zostaliśmy trafieni.

Bałam się, że nie uda nam się uciec, że nie dojedziemy do Polski. Kiedy spadały bomby, kładłam córkę na podłodze pociągu i przykrywałam własnym ciałem.

Myślałam, że kiedy uderzy pocisk, zabije mnie, ale Waleria przeżyje.

Pomoc

Pracuję w Polsce od siedmiu lat. Zanim wybuchła wojna, byłam salową w szpitalu pod Warszawą. Przez pół roku mieszkałam w Polsce, potem na kilka tygodni jechałam do Dniepropietrowska. Po wybuchu wojny firma, w której wcześniej pracowałam, zapewniła mi mieszkanie w jednym z hosteli w Krakowie. Mieszkali tam przede wszystkim polscy mężczyźni w różnym wieku. Trochę się bałam przebywać tam z dzieckiem. Pierwsze dni przepłakałam. Nie wiem, jak bym sobie poradziła, gdyby nie Waleria.

Wkrótce rozpoczęłam pracę w krakowskim szpitalu im. Żeromskiego. Wszyscy byli dla mnie bardzo serdeczni. Pani oddziałowa dawała mi ubrania dla córki, żywność, pieniądze, pomagała załatwić formalności związane z zapisaniem Walerii do polskiej szkoły. Bardzo wiele jej zawdzięczam. Pomagali mi też lekarze, pielęgniarki, kierownictwo placówki.

W szpitalu pracuje wiele Ukrainek. Kiedy się spotkamy, rozmawiamy, pytamy, co u której słychać, jesteśmy jak wielka rodzina. Jedna ma w Ukrainie syna, inna męża czy brata.

Kiedy słyszymy o kolejnych bombardowaniach, serca nam mało nie wyskoczą z piersi. Jednoczą nas te straszne przeżycia.

Pewnego dnia w szpitalu poznałam jedną panią z Krakowa. Powiedziała mi, że wkrótce zostanie wypisana do domu i planuje wyjazd do Londynu, do córki. Dodała, że zwalnia mieszkanie i zapytała, czy chciałabym je wynająć. Skontaktowała mnie z właścicielem, a on się zgodził. Szybko się przeprowadziłyśmy i razem z córką mieszkamy tam od prawie dwóch lat. Niestety, kilka dni temu właściciel zadzwonił do mnie z informacją, że chce sprzedać mieszkanie. Nie wiem, co teraz będzie, ale mam nadzieję, że szybko coś znajdziemy.

Jestem pielęgniarką. Jednak bez uzupełnienia wykształcenia nie mogę w Polsce wykonywać tego zawodu. Niebawem rozpoczynam naukę w szkole pielęgniarskiej, chciałabym potem pracować jako pomoc dentystyczna. I wierzę, że się uda.

Rodzina

W autobusie czy tramwaju słyszę czasami, jak ludzie mówią, że są już zmęczeni pomocą dla Ukrainy. Początkowo było mi bardzo przykro, kiedy słyszałam głosy, że Ukraińcy powinni wracać do siebie. Dziś takie słowa nie robią na mnie wrażenia, przywykłam. Myślę wtedy, jak mam wracać, przecież tam cały czas spadają bomby.

W Dniepropietrowsku zostali moi rodzice. Mieszkają sami. Mama ma 65 lat, tata 64. Oboje pracują - mama w szpitalu, tata jest ochroniarzem w niedużej firmie. Nie chcieli razem ze mną uciekać do Polski. - Tu jest nasz dom - powtarzali.

Za każdym razem, kiedy syreny zaczynają wyć, szybko zbiegają do piwnicy. Mają tam schowane dokumenty, ubrania, trochę jedzenia. Syreny wyją nawet przez kilka godzin. Ludzie przywykli.

Widać można się przyzwyczaić nawet do życia w cieniu nalotów i alarmów przeciwbombowych, chociaż ciężko się egzystuje ze świadomością, że w każdej chwili może być bombardowanie. Alarmy też są bardzo stresujące. Trzeba rzucić wszystko i się schować. Jak najdalej od okien. Bardzo się martwię o moich bliskich. A jednocześnie wiem, że nie mogę nic zrobić.

Kiedy w 2016 roku zaczęła się wojna w Doniecku, mojego męża powołali do wojska. Od tamtej pory nie wiadomo, co się z nim stało. Powiedzieli mi: nie ma go ani wśród żywych, ani wśród zabitych.

Przez dwa lata nie mogłam dojść do siebie. Płakałam całymi dniami i nocami. Spałam z jego zdjęciem. Trzymałam je w rękach i tuliłam do siebie. Pewnego dnia mama powiedziała: już wystarczy. Trzeba żyć dalej.

Ale gdy się kogoś kocha, czy można o nim zapomnieć?

Kiedy przyjeżdżałam do domu, włączałam film, na którym razem z mężem świętowaliśmy roczek córki. Byliśmy wszyscy razem. Są dni, kiedy jest mi bardzo ciężko. Nie mogę się pogodzić z tym, że jakaś wojna zabrała mi ukochanego człowieka.

Moja córka ma teraz 15 lat i prawie nie pamięta taty. Uczy się w technikum, chce być programistką. Waleria doskonale radzi sobie z językiem polskim: mówi, czyta, rozumie, pisze po polsku. Przez trzy miesiące codziennie chodziła na kurs języka polskiego. Zdała egzamin, dostała dyplom. Pięknie maluje -a to jej największe hobby. Lubi też lepić figurki z plasteliny. Zachęcam ją, żeby wystawiła swoje prace w sieci, ale póki co nie chce, jest dość nieśmiała i skromna.

Obie jesteśmy bezpieczne, ale nie ma dnia, żebyśmy nie myślały o bliskich, rodzinie i przyjaciołach, którzy zostali w Ukrainie. Kiedy dzwonię i ani mama, ani tata nie odbierają telefonu, od razu myślę, że coś im się stało. Pewnego dnia nie mogłam się do nich dodzwonić. Próbowałam więc zatelefonować do koleżanki, która mieszka niedaleko mojego rodzinnego domu. Ona też nie odebrała. Pomyślałam, Boże, oni chyba nie żyją. Strasznie płakałam, bo myślałam, że ich już nie usłyszę, ani nie zobaczę.

Za jakieś półtorej godziny mama oddzwoniła i powiedziała, że nie mogła się połączyć, ponieważ sieć została zniszczona. Nigdy nie zapomnę ulgi, jaką poczułam na dźwięk jej głosu…

Marzenia

Chciałabym kiedyś wrócić na Ukrainę. Chciałabym znowu zobaczyć rodziców i najbliższą koleżankę, z którą chodziłam do podstawówki. Chciałabym znów zamieszkać w moim domu. Ale czy wrócimy?

Muszę przede wszystkim myśleć o przyszłości Walerii. Chciałabym, żeby poszła na studia, żeby była szczęśliwa. Zawsze będę ją wspierać.

Kiedy ktoś mnie pyta o to, co wojna zmieniła w moim życiu, odpowiadam: wszystko.

Stałam się jeszcze bardziej samodzielna. Muszę sobie radzić bez męża i bliskich. Jestem daleko od domu, od rodziny. A ona ciągle jest w niebezpieczeństwie. To bardzo trudne emocje. Bardziej doceniam wspólne chwile. Rozumiem, że te momenty - nawet telefoniczna rozmowa z najbliższymi - są bardzo ważne. Jutro tego wszystkiego może nie być, jutra może nie być.

Wierzę, że wojna jak najszybciej się skończy. Rosjanie wyjadą z terytorium Ukrainy, nie będą już bombardować mojej ojczyzny. Dzień, w którym Ukraina wygra wojnę, będzie najlepszym i najszczęśliwszym w moim życiu.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto