Matka, Maniefa Popow, prawosławna Rosjanka, dopiero po ślubie przeszła na judaizm. Pod koniec lat 30. rodzina przeniosła się do Warszawy.
Gdy wybuchła wojna, Willenbergowie byli na wakacjach pod Warszawą. 16-letni Samuel wstąpił na ochotnika do wojska. Walczył z Niemcami, ale brał też udział w potyczce z oddziałem Armii Czerwonej pod Chełmem. Wrócił do Częstochowy, gdzie już były matka i jego siostry. Ojciec był w Warszawie. We wrześniu 1944 roku, w piwnicy domu przy ul. Marszałkowskiej 60, nad drzwiami namalował głowę Jezusa, w tle z krzyżem, i napis „Jezu ufam Tobie”. Mieszkańcy kamienicy twierdzili, że to właśnie ten Jezus uratował budynek przed zniszczeniem w trakcie bombardowania. W Częstochowie Samuel Willenberg ostatni raz widział siostry Itę i Tamarę. Gdy z matką pojechał do Opatowa po żywność, nie wiedział, że to było ostatnie spotkanie z siostrami. Po powrocie do Częstochowy dowiedzieli się, że siostry zabrali Niemcy.
Samuel z Częstochowy znów trafił do Opatowa i tam został zamknięty w getcie, skąd został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Treblince. Podając się za murarza, jako jedyny z transportu uniknął natychmiastowego skierowania do komory gazowej i został więźniem. W obozie zajmował się m.in. sortowaniem odzieży i kiedyś zauważył płaszcz swojej siostry.
- Tamara urosła i palto zrobiło się za krótkie - wspominał Samuel Willenberg. - Mama doszyła jej więc zielone paski materiału na rękawach.
W 1943 roku po buncie więźniów uciekł z obozu. O piekle Treblinki mówił w głośnym filmie Clouda Lanzmana „Shoach”, pisał w swojej książce „Bunt w Treblince” i w rozmowie z profesorem Pawłem Śpiewakiem, dyrektorem Polskiego Instytutu Żydowskiego.
- W obozie był więzień, który miał za zadanie pilnować ubikacji, szajsmajster. Więźniowi nie wolno tam było przebywać dłużej niż dwie minuty. Szajsmajster miał więc zegar na piersiach, budzik, i sprawdzał czas. Na głowie miał czapkę kantora, ubrany był w strój kantora albo w togę sędziego, w ręku trzymał pejcz. Kazali mu się tak ubrać dla drwiny i śmiechu - wspominał.
Jedną z pierwszych rzeźb Samuela Willenberga była postać szajsmajstra.
Po ucieczce z obozu udało mu się dostać do Warszawy, gdzie odnalazł ojca. Walczył w powstaniu warszawskim. Po wojnie służył w wojsku. W 1950 roku wyjechał z matką do Izraela. Zaczął rzeźbić w 2000 roku. Wcześniej pracował jako geodeta w Ministerstwie Rozbudowy Izraela. Po przejściu na emeryturę poszedł na Uniwersytet Ludowy. Studiował historię sztuki i początkowo malarstwo, wreszcie zdecydował się na rzeźbę.
Od 1994 roku znów miał polskie obywatelstwo. Często przyjeżdżał do Polski z młodzieżą izraelską, której tłumaczył skomplikowaną historię polsko-izraelską. - Oni przyjeżdżają tutaj i myślą: Polacy mordowali. Im trzeba wytłumaczyć, że tak nie było - opowiadał w rozmowie z Pawłem Śpiewakiem. - I to nie jest łatwe. A bo babcia im powiedziała, że tak było. Opowiadam o takich, co wydawali Żydów, okradali ich, i o takich, co uratowali moją żonę, i o takich, którzy uratowali mnie i pomogli mi, wiedząc, kim jestem, po mojej ucieczce z Treblinki. Wtedy to dopiero młode pokolenie zaczyna patrzeć inaczej. Z żoną wiele nad tym pracowaliśmy, wyjaśnialiśmy, tłumaczyliśmy, czym była wojna dla Polski i Polaków. I dopiero wtedy otwierają im się oczy.
Na częstochowskim Umschlagplatzu, gdzie było getto, jest pomnik autorstwa Samuela Willenberga. Monument to symbolicznie pęknięty mur, ułożona z szyn kolejowych gwiazda Dawida oraz znicze.
Samuel Willenberg zmarł 19 lutego 2016 r. w Izraelu.
Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?